Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
202
Na pograniczu obcych światów.

tchnąłem i jąłem pierwszy schodzić ze schodów.
Przed domem ujęła mnie Flora w różowem usposobieniu za rękę, i przebiegliśmy kilka naście kroków, jak dzieci, śmiejąc się ze starego doktora, który przy swej otyłości dogonić nas nie mógł. Potem doprowadziliśmy go do powozu oczekującego na gościńcu, a sami udaliśmy się wązką drożyną na wielką łąkę, ciągnącą się aż do lasu. Łąka ta była niegdyś również lasem, a jako ostatni ślad i pamiątka jej dawnej postaci została młoda, samotna brzezina, którą przed laty oszczędzono, jako drobny pęd, do wielkiego, omszonenego tulący się kamienia. Ogromny głaz ten, strącony zapewne w dawnych, dawnych czasach, przy jakimś gwałtownym przewrocie, aż z wierzchołów gór oddalonych i pchany parciem pierwotnej siły wybuchowej, oraz ciężaru własnego, wpadł niewątpliwie jak piorun do ówczesnego w miejscu tem boru, gruchocząc i miażdżąc wiekowe leśnych olbrzymów korony. Dziś w snach zdawał się tonąć głębokich. Liście brzozy chwiały się nad nim