Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
190
Na pograniczu obcych światów.

lepsze, nieskończone, ozwało mi się w piersi, i głębokie westchnienie uleciało z niej w modrą noc, niby prośba błagalna, aby mi w życiu tem co najprędzej, już teraz brać udział było wolno!
Zapatrzyłem się w czarowną krasę miesiąca, który płynął właśnie nad wierzchołkami wysokich topoli, obrzeżających cmentarz wioskowy, wzrok osunął mi się zwolna ku ziemi, i głęboka jakaś fantasmagorya napełniła mi głowę; zdawało mi się, że widzę blade cienie wzbijające się z nizkich mogił w jaśniejące powietrze, a gdy oczy moje znowu podniosły się ku niebu, zdumiał mnie mały, przezroczysty obłoczek, tuż pod księżycem nieruchomie stojący. Przyszły mi na myśl słowa Pomponacyusza, które niegdyś jako cytatę w rękopisie spotkałem ojcowskim, że widziadła rodzą się z miesiąca i gwiazd. To ściągnęło znowu, po długim czasie, uwagę moją na tajemniczy rękopis, i w niezwykłej pogrążyłem się zadumie. Gdy po długich rozmyślaniach wzrok raz jeszcze ku miesiącowi zwróciłem, obłoczek ów stał pod nim ciągle jeszcze, i dziwne opa-