Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
189
Na pograniczu obcych światów

czem. — Oh, odejdź-że, cóż za żarty dziwaczne! Odejdź!
— Odchodzę, odchodzę, nie potrzebujesz mnie zachęcać! Zaiste, mam straszną ochotę na tę pyszną waszą herbatę!
Wybiegłem jak szalony z pokoju, ale nie do jadalni, nogi niosły mnie same, dokąd serce pragnęło, i anim się spodział, jak znalazłem się w ciemnej bibliotece. Rzuciłem się na stary fotel. W sercu czułem pustkę straszliwą, głowa pałała mi gorączkowo — — pragnąłem umrzeć. Jakiż próżny, niezajmujący był ten żywot, ten świat! Wstałem, otworzyłem okno i wpatrzyłem się w jasną, spokojną, piękną noc na dworze. Jakże cicho spoczywała cała kraina, jakąż podniosłą, pogodną wydała mi się przyroda! Czemże jest życie ludzkie, pełne trosk drobiazgowych i gorzkich doświadczeń, w porównaniu ze świętym jej majestatem! Podniosłem oczy ku niebu i zapatrzyłem się w wygwiażdżoną głęboko jego kopułę; modlitwie podobne pragnienie, aby prawdą było, o czem ludzkość marzy i opowiada że tam w górze będzie życie wyższe,