Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
179
Na pograniczu obcych światów

nia. Prawda, nie oczekiwało mnie radosne spotkanie we własnej rodzinie, ale jak ranne zwierzę, wyszczwane z kryjówek leśnych na pustą, bez krzewu jednego równinę, w rozpacznej ucieczce zaw raca tam, zkąd pierzchło, tak i mnie nie pozostawało nic nad ucieczkę z pośród nawału nędz publicznych z powrotem do miejsca, gdzie spokoju i szczęścia już dla mnie nie było.
Przyjechałem na stacyę po zachodzie słońca i umyśliłem pójść pieszo do domu. Nęciła mnie idealnie piękna pogoda, i nie czułem najmniejszej ochoty wlec się pylnym gościńcem w niewygodnym powozie. Puściłem się ścieżynami przez pola i świeżością wieczorną przesiąkłe gaje, rozkoszując się pięknością nocy, która zwolna zapadała nad ścichłą krainą. Miesiąc wschodził nad lasami, świecił najprzód czerwono, prawie krwawo we mgłach, podnoszących się po parnym dniu z wycałowanej przez słońce ziemi, wkrótce wszakże wypłynął zwycięzko w pełnej jaśni na szeroki widnokrąg ciemno-modrego, bezobłocznego nieba, stanął spokojnie, majestatycznie na jego wyż-