Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
180
Na pograniczu obcych światów.

niach, i pogodna, marząca światłość lała się jak srebrny uśmiech na krainę, uciszając i kojąc czarodziejsko, niby balsam cudowny, bolesne me uczucia, które powoli rozpływać się jęły, jak owe mgły, zwyciężone przez księżyc... Zbliżałem się już do swej okolicy, widziałem już zdaleka lśniący biało dom i zalany poświatą miesięczną ogród, jego wysrebrzone drzewa i sennie szemrzące krzewiny...
Zatrzymałem się chwilę na wzgórzu, z którego piękny ten widok przede mną się otworzył, gdy nagle w nocnej ciszy inny jeszcze, potężniejszy, bardziej porywający, do głębi serca przejmujący czar spłynął ku mnie na skrzydłach poezyi i pełną już błogości moją duszę słodyczą najwyższego przeniknął szczęścia; w falach światłości księżycowej drgała wzniosła melodya, jak gdyby z gwiezdnych zstępująca wyżyn, które uroczyście, niby kopuła kościelna, nad pociemniałą sklepiły się ziemią. Flora grała na harmonium trzecią część przedziwnego „Stabat mater“ Pergolesego, a głęboki, słodki, jarzmiący duszę swym cza-