Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
128
Na pograniczu obcych światów.

tów choćby i chorobliwej wyobraźni. Upajały mnie ich wyziewy; cóż mnie więc obchodzić mogło, czy wonie ich są trujące? Byle tylko upajały! Zagłuszyć wrażenia powszedniości codziennej — oto było wszystko, czego pragnąłem!
I doszło do tego, że im dalej, tem częściej schronienie to nawiedzałem, że im dalej, tem głębiej w niebezpiecznych zatapiałem się rozmyślaniach i prądowi mistycznych dawałem się unosić zapałów. Jeżeli niekiedy przyszła reakcya, chwila, gdy trzeźwiejąc z nawpółszalonych marzeń, z przerażeniem własną duszną spostrzegałem chorobę, zrzucałem z rozjątrzeniem całą winę na nią, na nią i jeszcze na nią, na tę kobietę, która zamąciła mi życie i groziła, że się tego życia klątwą stanie ostateczną. Kędyż był dawny mój spokój, dawny jasny i zdrowy mój rozsądek? Spokój opuścił mnie od okamgnienia, gdy imię jej po raz pierwszy po długich latach znowu słuch mój uderzyło, gdy oko moje w ostatniej woli ojcowskiej fatalne to imię po raz pierwszy znowu ujrzało, gdy krokiem fatalnym rów-