Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
127
Na pograniczu obcych światów

cierpliwością znaki, którem i rękopis ojcowski zamiast liter był napisany. Z namiętną chciwością wdychałem dziwne powiewy z atmosfery bezładnych, zuchwałych marzeń, i zdawało mi się niekiedy, że truję się zwolna, ale trucizną tak łagodną, że mi była od leku milsza, i że ponęcie jej oprzeć się nie mogłem. Czułem, że stąpam obok przepaści, w którą rozum mój każdej chwili w zawrocie nagłym zwalić się może, ale przepaść ta ciągnęła mnie, nęcąca i powabna, jako tajemnicza modra toń morza, nierozwiązalną kryjąca w sobie zagadkę. Myśl, że snadź półszaleństwo, tak często przez nieczuły świat ojcu zarzucane, i we mnie jako rodzinna, dziedziczna objawia się choroba, mroziła mi wprawdzie niekiedy krew i wstrzymywała serca bicie. Pierzchałem wtedy z mroku tego półgrobu, gorączkowemi napełnionego widziadłami, i strzegłem się czarnych drzwi biblioteki, jak grzechu śmiertelnego. Ale nieszczęśliwy stosunek z żoną napełniał mnie taką goryczą, że znowu i znowu do fatalnej powracałem komnaty, tęskniąc za odurzającą wonią owych wykwi-