Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
3
Na pograniczu obcych światów

Nie szukałem długo.
Było właśnie po teatrze. Noc była jasna, wilgotna, i bulwary mrowiły się od wesołych włóczęgów. Tłumy ludzi siedziały przed kawiarniami, spożywając kawy, absynty lub lody. Wesołe ich twarze robiły na mnie wrażenie słońca wiosennego, cała moja zrzędność, cała moja zgorzkniałość pierzchły jak chmury przed czarodziejskiemi jego promieniami, i myślę, że gdybym w tej chwili Spotkał samą pannę Adelmę przy boku hrabiego emigranta, byłbym jej nawet jej niewierność i perfidyę, a jemu — głupotę jego przebaczył.
W tem szczęśliwem usposobieniu uczułem nagle na ramieniu dotknięcie czyjejś ręki.
— Jakto? — zawołał wesoło miły głos męzki — jakto? jeszcześ pan między żywymi?
Był to młody malarz, Grek, Konstantyn Vasilides.
— Ach, to pan, panie Konstantynie? Zkąd pan idziesz?
— Z raju, z Olimpu, z Parnasu, jak pan chcesz.
— Ależ wszystkie te miejscowości są bardzo oddalone — zaśmiałem się.