Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mysem! — krzyknął wesoło Pigasow. Jest ich dwanaście. Będziemy mieli prowizję!
— Weź parę. Wypróżnij inne. Teraz wiem, że przeprawimy się.
— W jaki sposób?!
— Zawiesimy miechy z boków kibitki, która jest sama przez się lekka i na biodrach konia. Posłużą jak pęcherze...
Plan był śmiały, ale wróżył powodzenie.
— Nie boisz się, Nadziu? — zapytał Strogow, gdy oryginalny „statek“ zsuwał się w wodę.
— Nie! — rzekła. A pan, panie Mikołaju?
— A ja jestem zachwycony. Pływać w karetce!
Niebezpieczeństwo było wszelako wielkie. Koń pogrążył się po szyję. Groziło mu zaduszenie. Rwisty potok niósł kibitkę wdół. Porwał ją wir i miotał długo. Lada chwila groziło podróżnym zatopienie. Nadja nie wydała ani okrzyku. Pigasow gwizdał, może nadrabiał miną, Strogow — nie mógł widzieć niebezpieczeństwa... Jednak w najgroźniejszej chwili — jakby wiedziony instynktem — skoczył w wodę, odciążając brykę, odszukał lejce, wziął i mocną dłonią wyprowadził kibitkę na brzeg.
— Hurra! — krzyknął Pigasow, klepiąc psa, który otrząsał się z wody, przebywszy rzekę wpław.
Gdy odpoczywano, susząc się na słońcu, Strogow zauważył:
— Co tak było trudnem dla nas, da Bóg — będzie niemożliwością dla Tatarów