Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Muszę odegrać się o te cztery minuty
— To będzie trudne.
— Spróbuję!
Przyjaciele, czy wrogowie, obaj myśliwi na nowości, dzięki propozycji towarzyskiego Francuza i aprobacie zmilkłego Anglika, za chwilę pili przy tym samym stoliku w bufetowej sali autentyczne Cliquot, A Strogow, patrząc na nich, myśłał: „Oto ciekawscy, których należy się wystrzegać“.
Liwonianka nie przyszła obiadować. Spała w kajucie. Nie chciał jej budzić. Zapadał łagodny w tym pasie i o tej porze zmierzch. Strogow, błąkając się po pokładzie, wszedł na schodki i wkroczył do oddziału trzeciej klasy. Mnóstwo nędzarzy chrapało, rozłożywszy się na podłodze, z węzełkami pod głową. Niektóre gromadki w połysku czerwonych latarni, zapalonych na skraju statku, gwarzyły półgłosem. Była tu grupa cyganów — tancerzy i akrobatów, wypędzonych nagle nielitościwym dekretem z jarmarku. Mówili swojem oryginalnem narzeczem.
Naraz Strogowa uderzyły dwa znajome głosy. Jakimś instynktem wiedziony ukrył się w cieniu wielkiego komina od kotła parowego. Nasłuchiwał.
— Powiadają, że kurjer wyjechał z Moskwy do Irkucka! — mówił głos kobiecy.
— Powiadają, Sangaro! Ale lubo dojedzie za późno, lubo nie dojedzie wcale! — odparł głos męski.
Nie ulegało wątpliwości. To była ta sama para cygańska, która rozmawiała przy nim wczoraj wieczorem.
Cofnął się. Udał się do swojej kajuty. Legł w ubraniu na łóżko, z rękoma pod głową. O śnie nie było mowy. Dumał:
— Kto wie o moim odjeździe i kto się tem interesuje?