Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rozkaz. Cóż my tam biedne ciarachy mogliśmy poradzić. Kazali to się ta i szło. Powiadali, że bolszewiki zbóje, że się szykują na Warszawę i że naszym w niewoli obcinają nos i uszy, przetrącają żebra i wydłubują oczy. Cośmy się tam tych okropności nasłuchali, toby człek tego na wołowej skórze nie spisał.
— No i cóż, wierzyliście w te banialuki?
— Musiał ci człowiek wierzyć, chociaż i nie całkiem, póki na własne oczy owych bolszewików nie zobaczył. Ludzie to jak i ludzie… Najpierw tom się zetknął z waszemi żołnierzami, których wzięliśmy do niewoli. Był wśród nich polak, któregom odprowadzał do komendanta placu. Gadaliśmy po drodze. Mówił do mnie cięgiem „towarzyszu!“ Nie bójta się! powiedział. Panowie wasi łżą, jak najęci. Żadnemu z was włos z głowy nie spadnie, jeśli przejdziecie na naszą stronę. Nie bardzo ja ci mu jeszcze wierzyłem. Myślałem sobie i choć to i swój, ale zawszeć bolszewik. Na badaniu trzymał się mocno. I tyś, wyrodku, w Czerwonej Armji służył — krzyczał na niego oficer, Polskę żydom zaprzedawał. — Służyłem robotnikom i chłopom — odpowiedział hardo. A oficer trach go w mordę, aż się krwią zabroczył. Co się tam potym działo — sodoma i gomora! Bili go panowie, kopali, aż go zamroczyło. Na drugi dzień rano rozstrzelali go nasi żołnierze.
— A wy, cóż to na to?
— Pewnoć, że się tak nie godzi. Czułem, że panowie boją się prawdy. Bo i poco człowieka bez-