Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Milczeć! Strajków się wam zachciewa! Ja was nauczę moresu. Kładźcie go — komenderował dalej.
Żandarmi powalili mówcę na ziemię, a tym czasem jeden z nich przyniósł pęk rózeg z lasu.
— Spuszczać mu portki!
W mig plecy skazańca zostały obnażone.
W tej chwili rozległ się tentent kopyt końskich na drodze. Szybko mknęła karoca, której towar szył ordynans na koniu. Wewnątrz jej siedział wypasiony jegomość z dwoma dziewczętami.
Wkrótce zrównali się z żołnierzami. Jegomość w myśliwskim stroju uchylił kapelusza, a porucznik salutował z uśmiechem.
— Witam dobrodzieja — zawołał uradowany przybysz. Jakżeż udała się obława?
— Jak pan widzi — odrzekł porucznik. Chcemy im teraz dać nauczkę, którąby zakarbowali sobie na długie lata w pamięci.
— Ha… ha… — śmiał się grubas. — Zamiast karczmy urządzili związek, a wczoraj wieczorem porzucili robotę. Ale panowie żandarmi zamknęli im budę. Wyobraź pan sobie, że w kasie związkowej znaleziono aż pięć tysięcy marek.
— Wiadoma rzecz, bolszewickie pieniądze — dorzucił jeden z żandarmów. A drugi wyciągnąwszy z zanadrza szmat czerwieni zawołał:
— I czerwony sztandar!