Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoje karki w jarzmie… Nadchodzi dzień, gdy lud przepędzi was z folwarków, i gospodarstwa, które krwią i potem swoim użyźniał, weźmie w swoje ręce. Krzywdzie naszej musi stać się zadość. Jeno trza nam iść ławą…
Ułani rozsypali się w łańcuch, otoczywszy polanę dokoła. Tuż przy nich za drzewami stało pięciu żandarmów z brauningami w garściach, gotowych do rzucenia się na upatrzone ofiary. Oczy im świeciły złowrogo, a usta drgały katowskim uśmiechem.
Gdy już pluton ustawił się w pogotowiu bojowym, skoczyli nagle w tłum, pochwyciwszy mówcę z tyłu za bary, a oficer skomenderował:
— Baczność! Gotuj broń!
Zaszczękały karabiny. Gromada chłopska cofnęła się mimowoli wstecz, a potym runęła naprzód, jakby chcąc się przedostać przez kordon żołnierzy. Powstrzymał ją jednak widok, najeżonych bagnetów. Zdziwienie i przestrach odmalowały się na ogorzałych twarzach. Nikt się widać tego nie spodziewał.
— Stać! — huknął porucznik. — Jesteście aresztowani. Delegaci waszego związku zostaną odprowadzeni do więzienia.
— Jakim prawem? — zagadnął porucznika młody parobczak w płóciennej sukmanie.
— Jakim prawem — przedrzeźniał porucznik. — Ja tu wam zaraz pokażę prawo.
— Związek nasz jest legalny — usiłował ktoś tłumaczyć oficerowi i żandarmom, ale pan porucznik przerwał mu hałaśliwie: