Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pluton stój!— Żołnierze zatrzymali się posłusznie. Konie stanęły, jak wryte, zlekka przebierając nogami i nachylając łby ku trawie.
— Trzeba nam wjechać w las, który tam oto widzicie — mówił porucznik. W głębi lasu jest polana, na której usadowił się nieprzyjaciel. Trza go będzie osaczyć zwartym pierścieniem i… — zaciął się pan porucznik — wziąć do niewoli.
Głos porucznika brzmiał jakoś dziwnie, jakby w tym, co mówi, była przesada i jakby to, co czynić każe, nie miało nic wspólnego z operacjami wojskowemi.
— A jeśli będą stawiali opór? — zapytał jeden z żołnierzy.
— Strzelać, jak do psów — odparł opryskliwie porucznik. — Kanalja!.. — mruknął sam do siebie.
— Ordynans! — zawołał porucznik, gdy żołnierze wyciągniętym sznurem ruszyli przez pole do lasu.
— Rozkaz, panie poruczniku — odrzekł żołnierz, który jechał tuż za nim. Po chwili koń jego, wspinając się na tylnych nogach i zalewając pianą uździenicę, tańczył przed porucznikiem.
— Pojedziesz tą ścieżką, która prowadzi przez las do pobliskiego majątku. Zapytasz tam o pana Ruszczyca i powiesz mu, żeśmy już przybyli i żeby był spokojny.
— Rozkaz! — wyrzekł żołnierz lakonicznie i