Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Konie ruszyły kłusem. Na kulbakach trzymali się, jak struny, żołnierze. Oczy świeciły im złowrogo.
W tym plunęło naraz kilkadziesiąt karabinów. Paru żołnierzy zwaliło się z koni. Zraniony rumak poniósł jakiegoś jeźdzca w odwrotną stronę. Czapka spadła z głowy oficera.
Zaledwie kłęby dymu unosić się poczęły do góry, zabuczała druga salwa, a po niej trzecia i czwarta…
Oddział ułanów odstępował w nieładzie…


∗             ∗


Ale komenda wojskowa nie dała za wygrane. Nadeszły posiłki z pośród żandarmów i legjonistów. Przez cały dzień trwała walka. Dopiero pod wieczór oddział milicji, unosząc rannych, cofał się ku przedmieściom.
A na ulicy leżały nieuprzątnięte trupy. Tu i tam rozbrzmiewał głuchy jęk rannych, o których zapomniano w pośpiechu. Ulica jakby zamarła w grozie. Jeno oddzielne postacie przechodniów majaczyły na chodnikach rozpływając się w zmroku zachodzącej zorzy.
Tuż za barykadą w świetle narożnej latarni widniał żołnierz, pochylony nad rannym robotnikiem. Usiłował go podnieść z ziemi, za każdym jednak poruszeniem krew buchała z ust robotnika. Żołnierz był kontuzjowany w głowę.
— Michaś — szeptał serdecznie. Widziałem cię, jakeś stał na barykadzie ze sztandarem w dłoni. Słyszałem twoją mowę. Każde jej słowo dźgało mnie