Strona:PL Julian Leszczynski - Z pola walki.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wierzchołku tramwajowym dumnie powiewał czerwony znak rewolucji.
— Milicjanci! — zawołał oficer. — Radzę wam złożyć broń i rozejść się natychmiast.
— Nigdy — zabrzmiała odpowiedź.
— Radzimy wam, żołnierze, zaprzestać bratobójczej rzezi. Nie bądźcie katami ludu roboczego — mówić począł ktoś w czarnym kapeluszu i w szarej bluzie, z jasnemi jak błękit nieba oczyma, ze szczytów barykady.
— Domagamy się chleba i wolności. Nie damy rozbroić naszej gwardji, która tu utrzymuje ład i nie pozwala fabrykantom i żandarmom traktować nas, jak psów.
— Żołnierze! Nazywają was obrońcami wolności. Macie bagnetami swojemi bronić wolnej Polski. Dlaczego więc tratujecie wolność naszą, pomagając jaśniepanom zakuwać nas z powrotem w kajdany.
— Niech żyje Polska Rad Robotniczo-Żolnierskich! Niech żyje rewo…
Ostatni wyraz został jakby wtłoczony kulą do gardła mówcy, który, pochwyciwszy się za pierś, runął nagle z barykady. Ugodził go celny strzał z brauninga oficerskiego. Pan porucznik chciał w ten sposób zagłuszyć słowa prawdy robotniczej, a jednocześnie dać żołnierzom przykład dalszego działania. Na twarzach ich bowiem poczęła się już zarysowywać niepewność i niechęć do całej awantury.
— Naprzód! — skomenderował porucznik, nie dając ani chwili do namysłu.