Inne drzewo na krzyż sobie weźcie.
Nie tykajcie mię rękami brudnemi.
Nie mnie plamić Krwią niewinną Tego,
który Miłość zwiastował na ziemi...“
W gaj brzozowy poszli... Młode Brzozy
były takie białe, takie czyste,
że źli ludzie nie śmieli ich zrąbać,
aby Krzyż z nich wyciosać, o Chryste!
I podeszli złoczyńcy ku Olchom.
Przesłaniała je mgła pączków zielona.
Podnosiły pobożnie ku niebu
swych gałęzi rozmodlone ramiona.
„Precz odejdźcie!“ — zaszumiały Olchy —
i wstrząsnęła niemi groźna trwoga —
„Nie kalajcie nas krwią Syna Bożego,
nas, co wznoszą swe ramiona do Boga!...“
Więc szukali ludzie śmigłych Sosen.
Na pni rdzawych wyniosłej kolumnie
swoich koron zielonych sklepienie
podnosiły szumnie i dumnie...
Zaszemrały przerażone Sosny:
„My z gałęźmi wiecznie zielonemi
nie możemy być krzyżem dla Tego,
który stał się Nadzieją tej ziemi...“
Strona:PL Julian Ejsmond - W słońcu.djvu/095
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.