Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - Bajki.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
*


„Wogóle Niebo — inny krzykacz woła —
rzecz zbędna zgoła!“
„Rzecz szkodliwa!“ — brzmię dokoła
okrzyki.
„Niebo? W niebie czyhają na nas drapieżniki!“
Niebo? A czyśmy to skowronki, które
głupie w miejscu nie usiedzą
i wzlatują z ckliwemi piosenkami w górę
nad miedzą? —
czyśmy orły, przeżyte dawno „majestaty“,
co ulatały w błękit — po co? — djabli wiedzą —
jak warjaty?...“
„Niebo? Gdy brak nam pomocy —
i głód zagląda do gniazd —
ileż się tam na niebie marnuje co nocy
złotych ziaren gwiazd!“


*


I tak dalej, i tak dalej,
nasi wróbelkowie mili
szczebiotali, oczerniali,
plotkowali i bruździli
„między innemi“
niebiosów szlakom,
rodzinnej ziemi,