Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 111 —

Podczas wieczerzy młody hrabia i Rotzko nie zamienili nawet dziesięciu słów, to też Jonasz, z wielkiem swojem niezadowoleniem, nie mógł się wcale wmięszać do rozmowy. Zresztą, Franciszek de Télek zdawał się być człowiekiem zamkniętego i nieprzystępnego charakteru. Rotzko także nie zdawał się chętnym do udzielania objaśnień.
Jonasz więc musiał poprzestać na powiedzeniu gościom dobranoc. Ale zanim poszedł do swej izdebki na strychu, niespokojnym wzrokiem powiódł dokoła i przysłuchując się szmerom, dochodzącym z zewnątrz, powtarzał w duchu:
— Oby tylko ten szkaradny głos nie obudził ich ze snu!
Noc jednak upłynęła spokojnie.
Nazajutrz o świcie wiadomość o przybyciu podróżnych do karczmy pod królem Maciejem rozeszła się lotem błyskawicy po wsi i mnóstwo mieszkańców zebrało się przed karczmą.
Franciszek de Télek i Rotzko spali jeszcze znużeni wczorajszą wycieczką. Można było przypuszczać, że nie wstaną wcześniej jak około godziny siódmej lub ósmej rano.
Niecierpliwość ciekawych wzrastała z każdą chwilą, chociaż nikt nie miałby był odwagi wejść do izby, dopóki podróżni nie wyjdą ze swych pokoi.
Nareszcie około ósmej ukazali się obydwaj. Przez noc nic im się złego nie stało; przechadzali