Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Zabity?“ — spytałam Justa Le Bretona, który go podniósł z ziemi.
— „Czy żyw, czy zabity“ — odparł mi na to — „w każdym razie nie zostawimy go Niebieskim Mundurom. Przez zemstę na nas strzelaliby oni nawet jeszcze i do trupa!“.
Uniósł go herkulesowemi ramiony i złożył na plecach tym, którzy nieśli Des Touches’a. Kawaler miał tedy towarzysza na pawęży!
W dwadzieścia minut później miasto zostało w tyle za nami, zalane tumanami mgły i gwarne hałasem. My zasię z onym dwoistym ciężarem znaleźliśmy się na otwartych polach. Wprawdzie nas nie doścignięto i nie oskrzydlono, ale nie bylibyśmy uniknęli pogoni, ani oskrzydlenia, gdyby tak ulica przedmiejska była nieco dłuższa. W szczerem polu mgła była jeszcze gęstsza, niż w mieście. Wyszedłszy raz z ulic, Niebiescy, którzy nas gonili, nie mogli wiedzieć, w jaką stronę się skierujemy. Zresztą pola, błonia, zarośla, bezdroża były naszym żywiołem, bośmy przecie Partyzanci.
La Veresnerie znał okolicę na pamięć i kazał nam iść przez role. Potem otwarliśmy jeszcze jedną lub drugą lasę, zamykaną na witkę z wikliny i wyszliśmy na jakąś drogę, podobną zupełnie do parowu. Mniej więcej po dwóch godzinach marszu, wydostaliśmy się na nizinę, gdzie płynęła rzeka. U brzegu stał przywiązany wielki galar, przeznaczony do przewożenia tego nawozu, który się w owych stronach nazywa spławian-