Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oni także strzelili. Świsnęły nam nad uszami ich kulki, lecz obiły się o mury, nie zabijając nikogo z naszych. Z nazbyt miękkiego ich natarcia odgadliśmy snadnie, że ci ludzie zmierzający naprzeciwko nam, czekają na posiłki z miejskiej załogi. Okoliczność ta sprawiła, żeśmy zyskali na czasie, a nawet ocaleniem naszem była prawdopodobnie. Posuwaliśmy się nieomal że pełnym biegiem, a każda latarnia napotkana na drodze szła w kawałki rozniesiona strzałem! Ciemność, choć oko wykol, zapadała tedy nad temi wąskiemi ulicami, kędy nawet znaczniejszy oddział małą tylko linią frontu mógł się był rozwinąć. Było to dla nas niezmiernie korzystne.
Ci, co nieśli Des Touches’a, postępowali pod osłoną tamtych dziewięciu innych, którzy raz wraz odwracali się wstecz i strzelali za każdym obrotem. Docieraliśmy już do bram przedmiejskich. A była ostateczna pora! W śródmieściu podniósł się tymczasem wielki tumult. Wyraźnie słychać było krzyki: Do broni! Miasto całe porwało się na równe nogi. Pogoń tropiąca nas, paliła ze strzelb nieustannie i tylko broń na gwałt nabijała. Gdy już ostatni raz ognia do nas dali — co za nieszczęsny traf! — zatoczył się Jmci Pan Jakub dwa kroć w kółko, jak bąk puszczony ze sznurka, i runął. Stałam przy nim, gdy padał.
„Och, miał przeczucie!“ — pomyślałam sobie. I na wspomnienie o Amacie, serce mi się ścisnęło.