Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeden duży tłómok i zniknął z nim w bramie więziennej, torując nam przejście. Jak on mógł dać temu radę, ów Just, ów czart wcielony?.. Dość, że placówka nie pisnęła nawet.
— „Zakłuł go pewnie kordelasem!“ — rzekł Imci Pan Jakub — „chodźmy, teraz kolej na nas, Mości Panowie. — Możemy śmiało iść naprzód!“
Razem z nim, zbici w kupę — gęsto, jak winne jagody w gronie — pędem wpadliśmy do sieni, kędy Just otworzył nam był wolną drogę i wbiegliśmy na pierwszy dziedziniec więzienny.
Było to podwórze zupełnie okrągłe, na podobieństwo dziedzińców klasztornych, okolone wewnątrz krużgankiem o niskich łukach i krępych słupach. W podwórzu ani żywej duszy. Gdzież się podział Just? Pod mrocznymi podcieniami pomiędzy białe słupy, biegły oczy nasze, lecz nikogo widać nie było. Tam on przecie najprawdopodobniej mógł zanieść zamordowaną placówkę. Ale cóż znowu! Toć on się sam znaleść powinien. Przyspieszonym krokiem przebiegliśmy tedy drugie podwórze, równie bezludne jak pierwsze i jednym tchem wpadliśmy do więzienia, które stało na trzeciem. Pędziliśmy co sił, gnał nas bodziec konieczności!
Ujrzeliśmy słabe światełko w przystawce, dobudowanej do więziennego gmachu. Była to mała baszta ze stożkowym dachem, w budownictwie wojskowem zwana rochem.