Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczorem drugiego dnia w czasie onego jarmarku — który, o ile pomnę, zwał się jarmarkiem na świętego Paterna, powinienby zaś od owej pory zwać się ognistym jarmarkiem — drgnęłyśmy, ujrzawszy, iż na widnokręgu wznosi się wysoki, czerwony płomień, a kłęby gęstego dymu, niesione wiatrem, wydymają się i rozwlekają — ponad pasmem lasów oświeconych cichym blaskiem księżyca.
— „Amato“ — rzekłem do niej — „to pożar! Czyżby podpalili Avranches, by odbić Des Touches’a? Wart on całego Avranches! Toby było ładnie!“
Nadsłuchiwałyśmy... i tym razem zdawało nam się, że słyszymy niewyraźną wrzawę i gwar zmieszany, wychodzący jakby z olbrzymiego ula. Nie wiedzieć, czy to nie było złudzenie, bo głowę miałyśmy tak nabitą! Jako partyzantka, której wojna nie była już wtedy nowiną, miałam ucho wprawne i znałam się na muzyce strzałów:próbowałam rozeznać palbę z flint na tle basowej przygrywki owych gwarów, co zdały się huczeć nieustannie, przytłumione oddaleniem. Ale niech we mnie strzeli grom z jasnego nieba, jeśli co słyszałam... Nie mogłam nic rozróżnić. Wychyliłam się przez poręcz, z głowy zsunęłam granvilską kapuzę, którą wdziałam, by się uchronić od nocnego chłodu na takiej wysokości i stałam tak, wytężając uszy na wiatr, a wzrok na płomienie, od których purpurowa łuna biła na chmury. Obliczyłam, że jeśli to Avranches płonie, w takim razie za dwie go-