Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Och, coś nas tak trawiło i żarło — mnie ciekawość, ją lęk śmiertelny. Aż do znużenia nadsłuchiwałyśmy z uchem przytkniętem do ziemi i patrzyłyśmy na tę drogę pustą i niemą, co się wlokła, płaska i kurzem nieruchomym pokryta. Niekiedy znowu przychodziła nam ochota nasłuchiwać z wyższej wyniosłości i dalej sięgać oczyma, i wtedy wychodziliśmy na płaski dach najwyższej wieży i patrzałyśmy stamtąd, o, patrzałyśmy co wzroku starczyło! Ale napróżno zrywałyśmy oczy, napróżno starałyśmy się przebić spojrzeniem smugę lasów, ciągnącą się bez końca od strony Avranches. Nie dostrzegałyśmy nic, oprócz bezmiaru liści, oprócz oceanu zieleni, w którym tonął wzrok nasz znużony...
Z przeciwnej strony, pomiędzy dwoma urwiskami, widniało morze błękitne, co się powoli toczyło na milczące wybrzeża, jak ciężka oliwa; nigdzie żagla, któryby ożywiał toń bezkresną i odbijał białym płatem od jednostajnego lazuru. Ta cisza, nad wszystkiem rozpostarta, kiedyśmy drżały z niepokoju, powiększała jeszcze nasze niepokoje i drażniła nerwy nasze obojętnością świata zewnętrznego a chwilami wprawiała nas w chorobliwe przeczulenie, które prowadzi do obłędu!
Nawet w nocy siadywałyśmy na wieżycy naszej, na tem obserwatoryum, zkąd nic nie było widać, okrom nieba, a myśmy przecie nie na niebo patrzyły! Był to rodzaj katuszy; zadawałyśmy ją sobie, bo nam się wydawało, że to lada chwila skończyć się musi.