Strona:PL Jules Barbey d’Aurévilly - Kawaler Des Touches.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

musiał dramat co dla nas mógł stać się tragedyą. Całe jednak to chodzenie nasze nie zdało się na nic.
Wszyscy ze wsi sąsiednich, którzy mieli sprawunki na jarmarku, przeszli już od dawna, a nikt jeszcze nie wracał. Drogi były puste; ciągnęły się jak białe wstęgi, a jak daleko wzrok sięgał, nigdzie na nich nie było widno nikogo. Żywej duszy nie można się było dopatrzeć na tej długiej, prostej smudze, co w dal uchodziła niema i nie nadchodził nikt, ktoby powiedział, co się dzieje tam, za widnokresem, w owem mieście, z którego tylko dymy widać było w dalekościach. A myśmy tak wysilały uwagę, takeśmy natężały słuch na najlżejsze drgnienie fal powietrznych, płynące przestworzem, że nam się czasem wydawało, iż słyszymy, jak stamtąd dźwięczy i rozbrzmiewa niewyraźny odgłos dalekich dzwonów. — Ale było to jedynie złudzenie zmysłów nazbyt wytężonych! W owym czasie dzwonów nie było nawet. Zdjęto wszystkie z dzwonnic i przetopiono na republikańskie armaty. Zatem nie było to dzwonienie, nie było bicie na trwogę. Zwidywało nam się jeno i dzwoniło nam.... w uszach. I choćby na alarm uderzano, choćby na trwogę bębny warczały, to i wtedy jeszcze nie mógłby nas dolecieć odgłos bębnów na taką odległość i nie byłybyśmy go zdołały rozeznać wśród brzęku owadów i tysiącznych szelestów i szmerów ziemi, która zda się szeptać w dni upalne, a właśnie wtedy były dni takie.