Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuł się ukojony; zapadał łagodnie w niepamięć o przeszłości, w obojętność dla tego co będzie. Wspomnienia jego tryumfów, jego win i ambitnych planów znikały w tym upale, który jakby wytapiał mu z serca wszystką gorycz, wszystkie nadzieje, gniewy i wszystką siłę. Leżał senny i zadowolony w ciepłem, wonnem schronieniu, myśląc o oczach Aissy, wspominając dźwięk jej głosu, drżenie jej warg — zmarszczone jej brwi i uśmiech.
Przyszła naturalnie. Był dla niej czemś nowem, nieznanem i dziwnem. Był wyższy, silniejszy od mężczyzn, których widywała dotychczas i zupełnie różny od tych, których znała. Należał do rasy zwycięskiej. W Aissie żyło wciąż wspomnienie jej wielkiego nieszczęścia i w związku z tem Willems ukazał się jej otoczony urokiem potęgi i niebezpieczeństwa, urokiem zwalczonej, przezwyciężonej grozy, która się stała zabawką. Tamci zwycięscy mężowie mieli taki sam głęboki głos, patrzyli także na swych nieprzyjaciół twardemi niebieskiemi oczami. A ona sprawiła że te oczy patrzyły czule w jej twarz, że ten głos przemawiał do niej łagodnie! Zaprawdę był mężem. Nie mogła pojąć wszystkiego co mówił jej o swem życiu, ale z fragmentów, które rozumiała, ułożyła sobie opowieść o człowieku wielkim wśród swego plemienia, mężnym i nieszczęśliwym — nieposkromionym zbiegu marzącym o zemście na wrogach. Miał dla niej urok tego co nieznane i nieokreślone — nieprzewidziane i nagłe; urok stworzenia, które jest silne, niebezpieczne, żywe i ludzkie, skłonne się oddać w niewolę.
Była pewna że dojrzał do tego. Czuła to z niezawodną intuicją pierwotnej kobiety spotykającej się z naturalnym porywem. Widywali się dzień w dzień. Gdy stała w pewnem oddaleniu, przysłuchując się jego słowom i trzymając go w miejscu spojrzeniem, słabł jej nieokre-