Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwili — to ostateczne wezwanie. A on mówi, że toby nic nie zmieniło! On jest najwspaniałomyślniejszym z ludzi — i wszystko już zapłacone — do ostatniego szeląga. Skończył ze mną. To najwspaniałomyślniejszy... ale tam w piasku jest grób, gdzie zostawiłam go siedzącego — nawet za mną nie spojrzał. Po raz ostatni na ziemi! Zostawił mnie z tą rzeczą. To nie ma żadnego znaczenia. To martwy talizman.
Rzuciła pierścień w wodę nerwowym ruchem, poczem rzekła gorączkowo do d’Alcacera: „Niech pan tu chwilę postoi. Niech pan nie pozwoli nikomu tu podejść“ — i wybuchnęła płaczem, odwracając się od niego.

Lingard powrócił na pokład brygu i zaraz popołudniu Błyskawica ruszyła w drogę, przepływając obok szkunera aby go wyprowadzić z labiryntu mielizn. Lingard był na pokładzie, lecz nie spojrzał ani razu na płynący za nimi statek. Z chwilą gdy oba okręty znalazły się na wolnem morzu, zszedł na dół, mówiąc do Cartera:
— Pan wie co pan ma robić?
— Tak, panie kapitanie — rzekł Carter.
Wkrótce po zniknięciu kapitana z pokładu Carter spuścił główny marsel. Błyskawica zwolniła biegu, a szkuner z rozwiniętemi wszystkiemi żaglami przejechał tuż pod jej rufą, kierując się w swoją stronę. Pani Travers, stojąca sztywno u tylnej poręczy, trzymała się jej oburącz. Rondo białego jej kapelusza odgięte było z jednej strony przez wiatr, który powiewał spódniczką jachtowego kostjumu. U jej boku d’Alcacer skinął uprzejmie ręką. Carter zdjął czapkę w ukłonie.
W ciągu całego popołudnia chodził po rufie mia-