Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

do Lingarda nie było najlepszą drogą do celu. Ale Jörgenson miał wyraźne wrażenie, które potwierdziła mu jeszcze poranna rozmowa z panią Travers, że tych dwoje pokłóciło się na dobre. Co było naturalnie nieuniknionem. Cóżby Tom Lingard mógł mieć do czynienia z jakąkolwiek kobietą? Jedyna kobieta w życiu Jörgensona została przez niego nabyta za pewną ilość bawełnianych tkanin i kilka mosiężnych strzelb. Ten fakt musiał na jego sąd oddziałać; w danym wypadku podobna tranzakcja była oczywiście niemożliwa i dlatego wypadek ten nie był poważny. Poprostu nie istniał. Co natomiast istniało, to stosunek Lingarda do wygnańców z Wajo, to wielkie, wojownicze przedsięwzięcie, na jakie żaden z żeglarzy tych mórz nigdy się jeszcze nie porwał.
Że Tengga był o wiele skłonniejszy do rokowań niż do walki, co do tego stary marynarz nie miał najlżejszej wątpliwości. Nie obchodziło wcale Jörgensona, jak Lingard da sobie radę z Tenggą. Przyjdzie mu to dość łatwo. Nic nie stało na przeszkodzie aby Lingard Tenggę odwiedził i pomówił z nim władczym tonem. Wszystkie pragnienia tego ambitnego Malaja polegały na tem, że chciał korzystać z bogactw Lingarda, z jego siły, z jego przyjaźni. Mniej więcej na rok przedtem Tengga napomknął raz Jörgensonowi: „Z jakiego powodu Belarab zasługuje bardziej na przyjaźń ode mnie?“
Była to wyraźna propozycja, odsłonięcie najtajniejszych zamysłów tego człowieka. Jörgenson, naturalnie, odpowiedział głębokiem milczeniem. Jego rzeczą była opieka nad zapasami, nie zaś dyplomacja.
Jörgenson wysilił się bardzo na logiczny tok myśli, chcąc doprowadzić do skutku wyjazd pani Travers