Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowy. Ten człowiek pozbawiony snu był szalony, dziecinny i nieugięty. Był niemożliwy. Włóczył się bez celu po pomostach tego statku...
A jednak Jörgenson poszedł szukać Dżaffira z bardzo wyraźnym celem.
Przedewszystkiem poddał jego rozwadze następującą obserwację: oto jedyną osobą na świecie — co do której istnieje najodleglejsza możliwość, iż dotarłaby tej nocy do wrót Belaraba — jest ta wysoka, biała kobieta, którą Radża Laut przywiózł na Emmę — żona jednego z uwięzionych białych naczelników. Zdumienie wyrwało Dżaffirowd okrzyk, lecz nie myślał temu przeczyć. Możliwe że z wielu powodów, i prostych, i bardzo zawiłych, ci synowie złego ducha, oddani Tendze i Damanowi, powstrzymają się od zabicia białej kobiety, idącej samotnie od brzegu laguny do wrót Belaraba. Tak, była pewna możliwość, że ona przejdzie bez szwanku.
— Szczególniej jeśli będzie niosła płonącą pochodnię — mruknął Jörgenson pod wąsem. Powiedział Dżaffirowi, że biała kobieta siedzi teraz pociemku i rozpacza, milcząc, jak to jest u nich w zwyczaju. Rano podniosła wielki krzyk, żeby jej pozwolono połączyć się z białymi na wybrzeżu. On, Jörgenson, odmówił jej czółna. Od tamtej chwili zamknęła się w domku na pokładzie w wielkiej rozpaczy.
Dżaffir wysłuchał tego bez szczególnego współczucia. A gdy Jörgenson dodał: — Myślę, Dżaffirze, że spełnię teraz jej wolę — odpowiedział z największą obojętnością: — Tak, na Allaha! Puść ją, co to szkodzi. — A Jörgenson dodał:
— Tak. Ona może zanieść pierścień Radży Lautowi.
Jörgenson ujrzał że Dżaffir — groźny, ponury, nie-