Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czy na wsi; i czy jako dziecko widziała kiedy morze. Jakim sposobem takie dziecko mogło być nieznośne? Ale przypomniał sobie, że karcone dzieci bywają nieszczęśliwe, i powiedział:
— Bardzo mi przykro.
Pani Travers zaśmiała się zlekka. Wewnątrz muślinowej klatki wszystkie kształty obróciły się w zamazane cienie. Wśród nich ukazał się d’Alcacer, który wstał z krzesła i zaczął chodzić. Milczenie pana Traversa, umyślne czy też chorobliwe, nudziło i złościło d’Alcacera, choć Bogiem a prawdą przemowy tego człowieka nie były dla niego nigdy rozrywką ani ukojeniem.
— To ładnie z pańskiej strony — rzekła pani Travers. — Pan jest zdolny do wielkiego współczucia, ale właściwie to nie wiem kto je w panu wzbudza. Ja, czy te ciężko doświadczane osoby?
— Dziecko — rzekł Lingard, nie zważając na jej drwiący ton. Dziecko może być w skrytości bardzo nieszczęśliwe.
— Skądże pan o tem wie? — zapytała.
— Przecież ja czuję także — odrzekł z pewnem zdziwieniem.
Pani Travers, odwrócona od niego, była bardzo zmięszana. I ona nie umiała sobie wyobrazić jego dzieciństwa, jakby Lingard też przyszedł na świat w pełni sił i świadomości. Odkryła w sobie pewnego rodzaju naiwność i roześmiała się zlekka. Lingard nie odzywał się wcale.
— Niech się pan nie gniewa — rzekła. — Nie przyszłoby mi nigdy do głowy śmiać się z pańskich uczuć. Zaiste, pańskie uczucia są najpoważniejszą rzeczą, jaką spotkałam na swej drodze. Nie mogłam się