Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

proszę pana?“ Nikt nie odpowiedział. Majtek słyszał szelest zarośli i dziwne jakieś szmery podobne do szeptów. Było bardzo ciemno. Nawoływał kilka razy i czekał, trzymając wiosła w pogotowiu, wreszcie zląkł się i wrócił na statek. To wcale jasne. Jednego tylko pewien nie jestem: czy ci panowie są jeszcze przy życiu. Nie powiedziałem tego pani Travers. Tę uwagę zechce pan oczywiście zatrzymać dla siebie.
— Nie zdaje mi się, aby ich zabito — rzekł Lingard zwolna, jakby myśląc o czem innem.
— Hm, jeżeli pan tak mówi, to wszystko w porządku — rzekł Carter rozważnie.
— Co ten majtek powiedział? — spytał Lingard z roztargnieniem — że rzucili w niego kijem? Włócznią w niego rzucili!
— Otóż to właśnie! — potwierdził Carter — ale nic mu na to nie powiedziałem. Byłem tylko ciekaw, czy nie rzucili takim samym kijem w naszego zwierzchnika — to i wszystko. Ale przypuszczam, panie kapitanie, że pan wie najlepiej co zrobić!
Lingard wziął się za brodę; namyślając się głęboko, stał wyprostowany w blasku płomieni z pochyloną głową.
— Myślę, że podług pana to wszystko jest moja robota — rzekł ostro, nie podnosząc oczu.
Carter obserwował go otwarcie z zaciekawieniem.
— Otóż, panie kapitanie, pani Travers napomknęła mi coś nie coś o naszym gigu. Pan go zatrzymał, prawda? Bóg raczy wiedzieć, jakim sposobem dowiedziała się o tem. Przykro jej było, że się wygadała, ale nie była to dla mnie taka nowina, jak jej się zdawało. Czasem to niezłą mam kapówkę. Naprzykład te rakiety wczoraj w nocy — co? Czemu nie odgryzłem sobie języka, za-