Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Malaj zawahał się chwilę, a Lingard zauważył zapadłe oczy, wystające żebra i znużony wygląd tego człowieka.
— Mów — naglił go z uśmiechem; — posłaniec niosący dar musi otrzymać nagrodę.
— Daj mi łyk wody i garść ryżu, abym miał siłę dotrzeć do brzegu — rzekł śmiało Dżaffir. — Albowiem tam — wskazał głową — nie mieliśmy dziś nic do jedzenia.
— Dostaniesz jeść — dostaniesz z moich własnych rąk — zamruczał Lingard.
Usłużył sam Dżaffirowi, obniżając się przez to na jakiś czas w jego oczach. Podczas gdy posłaniec, przykucnąwszy na piętach, jadł bez pośpiechu lecz z wielkiem przejęciem, Lingard obmyślał plan działania. Ponieważ nie był świadom prawdziwego stanu rzeczy w tym kraju, rozsądek nie pozwalał mu nic przedsięwziąć poza ratowaniem Hassima z grożącego mu niebezpieczeństwa. W tym celu postanowił spuścić szalupę i posłać ją do brzegu po Hassima i jego ludzi. Znał dość dobrze Malajów i był przekonany, że w taką noc oblegający — którzy byli pewni zwycięstwa i, jak mówił Dżaffir, owładnęli wszystkiemi czółnami — nie będą się zbytnio mieli na ostrożności, szczególniej od strony morza. Dowodził tego zresztą sam fakt, że Dżaffir mógł niepostrzeżenie popłynąć. Gdy błyskawice staną się mniej gęste, łódź będzie mogła zbliżyć się cichaczem do brzegu, a pokonany oddział — czy to wymykając się po jednemu, czy robiąc wspólny wypad — wsiądzie do łodzi i dostanie się na pokład brygu.
Wyłuszczył swój plan Dżaffirowi, który słuchał go bez najlżejszej oznaki zainteresowania, snać zbyt za-