Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i popłynąłem w noc — i oto ja, Dżaffir, najlepszy pływak z Wajo i niewolnik Hassima powiadam ci jego zlecenie: — Odejdź i zapomnij — a to jest jego dar — bierz!
Pochwycił nagle rękę Lingarda, wetknął w nią szorstko pierścień, a potem rozejrzał się pierwszy raz po kajucie zdumionemi lecz nieulękłemi oczami. Wzrok jego przylgnął do półkola bagnetów i zatrzymał się z upodobaniem na stojaku z muszkietami. Dżaffir wydał pomruk pełen zachwytu.
Ya, wa, oto jest siła! — szepnął jakby do siebie. — Ale przyszła do nas zapóźno.
— Może jeszcze nie jest zapóźno — zawołał Lingard.
— Zapóźno — powtórzył Dżaffir. — Jest nas tylko dziesięciu, a o świcie wypadniemy by umrzeć. — Podszedł do drzwi kajuty i stanął zakłopotany, gdyż nie był przyzwyczajony do zamków i klamek.
— Co teraz zrobisz? — zapytał Lingard.
— Popłynę z powrotem — odparł Dżaffir. — Zlecenie jest wypełnione, a noc nie może trwać wiecznie.
— Mógłbyś zostać ze mną — rzekł Lingard, patrząc badawczo na Malaja.
— Hassim czeka — brzmiała krótka odpowiedź.
— Czy rozkazał ci wrócić? — spytał Lingard.
— Nie! I poco? — rzekł tamten zdziwionym tonem.
Lingard chwycił go porywczo za rękę.
— Gdybym miał dziesięciu ludzi takich jak ty! — wykrzyknął.
— Nas jest dziesięciu, ale tamtych wypada dwudziestu na każdego z naszych — rzekł Dżaffir z prostotą.
— Czy nie pragniesz czegoś, co jest w ludzkiej mocy? — spytał Lingard.