Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

aby umieścić się blisko brzegu, Lingard opuścił port, kierując się ku wschodowi.
Groźna burza szalała w zatoce, gdy po długiej przeprawie — pod koniec parnego, cichego dnia, zmarnowanego na bezradnem tkwieniu naprzeciw celu podróży — Lingard wykorzystał dorywcze podmuchy wiatru i zbliżył się do brzegów Wajo. Z właściwą sobie śmiałością posuwał się naprzód, dobijając do nieznanego wybrzeża, i to wśród nocy, która byłaby przejęła zgrozą innego człowieka; a za każdą oślepiającą błyskawicą rodzinny kraj Hassima zdawał się przyskakiwać bliżej — poczem znikał natychmiast, jakby się czaił gdzieś nisko, gotując się do następnego skoku z nieprzeniknionych ciemności. Podczas długiego dnia ciszy Lingard utworzył sobie tak dokładny obraz wybrzeży, obserwując je z pokładu i zgóry; rozpatrzył tak starannie zarys lądu i wszystkie miejsca niebezpieczne, że choć w chwili, gdy dawał wreszcie rozkaz spuszczenia kotwicy, już od dłuższego czasu nie był w stanie dojrzeć nic absolutnie, jakby mu omotano głowę wełnianą kołdrą, jednak najbliższa migotliwa, sina błyskawica ukazała mu bryg zakotwiczony prawie ściśle tam gdzie zamierzał — naprzeciw wąskiego białego brzegu, blisko ujścia rzeki.
Ujrzał na wybrzeżu wysoką grupę bambusowych chat na palach, niewielki gaj wyniosłych palm, które gięły się wszystkie razem pod wichurą jak źdźbła trawy, tuż nad brzegiem coś nakształt palisady z zaostrzonych kołów, a w oddali ciemne tło podobne do olbrzymiej ściany — wzgórza lasem pokryte. W następnej chwili wszystko to znikło z przed jego oczu najkompletniej, jak unicestwione i zanim się zdążył odwrócić, ukazało się znów z nagłym hukiem, nie-