Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

laja, zawinięte jak przystało w białe prześcieradło, zgodnie z mahometańskim zwyczajem, spuszczano powoli w ciche wody zatoki, na którą ciekawy wzrok jego padł po raz pierwszy ledwie przed kilku godzinami. W chwili gdy zmarły, uwolniony od lin, znikł bez pluśnięcia z oczu swych towarzyszy, zajaśniał błysk wystrzału i rozległ się głośny huk przedniej armatki na brygu, wywołując echowy pomruk brzegów wokoło zatoki i głośne krzyki morskiego ptactwa, które kręciło się całemi chmarami, zdając się słać odchodzącemu marynarzowi dzikie i wieczyste pożegnanie. Za władcą brygu, idącym ku rufie ze zwieszoną głową, podniosły się ciche szepty uznania; zachowanie Lingarda było miłą niespodzianką zarówno dla jego załogi jak i dla obcych, stłoczonych na głównym pokładzie. W podobnych postępkach, pełnych prostoty i wypływających z głębi przekonania, ujawniało się to, co można było nazwać romantyczną stroną tego człowieka: czujny oddźwięk na tajemne wezwania życia i śmierci — oddźwięk, który jest podstawą rycerskiego charakteru.
Lingard rozmawiał długo w noc ze swymi trzema gośćmi. Ludzie na prao dostali barana z zapasów okrętowych, a w kajucie Hassim i jego dwaj przyjaciele siedzieli rzędem na tylnej ławce, zdobni w kosztowne metale i drogie kamienie ze skazami; wyglądali wspaniale. Rozmowa prowadzona ze strony Lingarda z serdecznem wylaniem, a ze strony Malajów z wytwornością i dworną rozwagą, która jest wrodzona wyższym warstwom tego ludu, dotykała wielu tematów i zeszła wreszcie na politykę.
— Myślę, tuanie, że jesteś potężnym mężem w swej ojczyźnie — rzekł Hassim, obrzucając wzrokiem kajutę.