Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zgrozy. Potem dodała jeszcze ciszej, jeśli to możliwe: — Mój ojciec także przysięgał“. — Zamilkła i jakby odetchnęła bezgłośnie. „Jej ojciec“ także... Oto rzeczy, które jej były wiadome! Rzekłem nagle:
— „Ale przecież Jim jest inny“.
— Temu, zdaje się, przeczyć nie zamierzała; lecz po niejakim czasie dziwny, cichy szept, wędrując sennie przez powietrze, wśliznął się do mego ucha:
— „Dlaczego on jest inny? Czy jest lepszy? Czy jest...
— „Daję pani słowo honoru — przerwałem — wierzę w to, że jest lepszy“.
— Zniżyliśmy głosy do tajemniczego szeptu. Wśród chat zamieszkanych przez robotników Jima (byli to przeważnie wyzwoleni niewolnicy z za częstokołu Szeryfa Alego) ktoś zaczął śpiewać ostrym i przeciągłym głosem. Z drugiej strony rzeki wielkie ognisko (pewnie u Doramina) tworzyło jaśniejącą kulę, zupełnie z nocy wyodrębnioną.
— „Czy on jest wierniejszy?“ — szepnęła.
— „Tak“ — odrzekłem.
— „Wierniejszy niż wszyscy inni mężczyźni?“ — powtórzyła, cedząc wyrazy.
— „Nikomu tutaj nie przyszłoby do głowy wątpić o jego słowach — niktby się nie ośmielił — prócz pani“. — Mam wrażenie, że poruszyła się na to.
— „Odważniejszy“ — ciągnęła innym już tonem.
— „Strach nigdy go od pani nie oddzieli“ — rzekłem trochę nerwowo. Śpiew urwał się na ostrej nucie; posłyszeliśmy kilka głosów rozmawiających w oddali. Głos Jima był między niemi. Zadziwiło mię milczenie dziewczyny.
— „Co też on pani powiedział? Czy mówił pani