Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się doń w chwili niebezpieczeństwa jak żółw się chowa pod swoją skorupę. Przez chwilę stanęła mi w oczach rozległa i ponura wizja świata pogrążonego jakgdyby w bezładzie — podczas gdy świat jest w istocie — dzięki naszym niezmordowanym wysiłkom — tak pogodnym układem drobnych udogodnień, jak sobie tylko można wyobrazić. Jednak była to tylko chwila: wróciłem wnet do swej skorupy. Człowiek wrócić musi, rozumiecie? — lecz zdawało mi się że pogubiłem wszystkie słowa w chaosie mrocznych myśli, które mnie zaprzątały przez parę sekund — po tamtej stronie. Ale słowa wróciły też bardzo prędko, bo należą również do opiekuńczego wyobrażenia o świetle i ładzie, które jest naszą ucieczką. Miałem je już gotowe pod ręką, nim zaszeptała cicho:
— „Przysiągł że nie opuści mnie nigdy, kiedyśmy tam stali we dwoje! Przysiągł mi to!...“
— „Czyż to możliwe, żeby pani — pani! — mu nie wierzyła?“ — spytałem ze szczerym wyrzutem, naprawdę zgorszony. Dlaczego mu nie mogła uwierzyć? Skąd ta tęsknota za niepewnością, to czepianie się trwogi, jakby niepewność i trwoga stały na straży jej miłości? To było potworne. Powinna była sobie stworzyć przystań niewzruszonego spokoju z tego uczciwego uczucia. Nie zdawała sobie z tego sprawy — a może nie potrafiła się na to zdobyć.
— Noc nadeszła z pośpiechem; zrobiło się zupełnie czarno, tak że dziewczyna, nie ruszając się z miejsca, rozwiała się jak nieuchwytny zarys tęsknej i przewrotnej mary. Wtem usłyszałem znowu spokojny jej szept:
— „Inni mężczyźni przysięgali taksamo. — Był to jakby komentarz do rozpamiętywań pełnych smutku