Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drzwi zamknęły się za jego szerokiemi plecami. Widziałem jak południowy wicher porwał go i pchał przed sobą; Francuz trzymał rękę u głowy i naprężał ramiona, a poły munduru oblepiały mu się naokoło nóg.
— Siadłem z powrotem, samotny i zniechęcony do sprawy Jima. Nie dziwcie się, że po upływie trzech lat jego historja pozostała dla mnie aktualna; wtedy właśnie dopiero co z nim się spotkałem. Przybyłem prosto z Samarangu, gdzie brałem ładunek dla Sydneju; była to mała zajmująca tranzakcja — którą obecny tu Karolek nazwałby jednem z mych rozsądnych posunięć. Otóż w Samarangu widywałem się z Jimem od czasu do czasu. Był zatrudniony wtedy u De Jongha, któremu go poleciłem. Pracował jako subjekt. „Mój przedstawiciel na wodzie“, jak go De Jongh nazywał. Nie można sobie wystawić życia bardziej pozbawionego wszelkiej pociechy, bardziej wyzutego z najdrobniejszej iskierki świetnych pozorów — chyba tylko zajęcie agenta od ubezpieczeń. Mały Bob Stanton — obecny tu Karolek znał go dobrze — doświadczył tego na własnej skórze. To ten sam właśnie, który potem utonął, starając się wyratować pannę służącą podczas zatonięcia Sephory. Pamiętacie może — taki wypadek zderzenia mglistym rankiem niedaleko hiszpańskiego brzegu. Wszyscy pasażerowie zostali zapakowani porządnie do łódek i odwiezieni dobry kawał od statku, kiedy Bob wrócił i wlazł znowu na pokład po tę dziewczynę. Nie umiem powiedzieć jakim sposobem ją zostawiono; w każdym razie oszalała zupełnie ze strachu — nie chciała statku opuścić, trzymając się poręczy niby kleszczami. Z łodzi widać było dokładnie jak się mocują z Bobem, ale biedak był najmniejszy