Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do jądra tego świata! Dziwna błogość rozlała się po jego rysach, oczy zaiskrzyły mu się w blasku świecy stojącej między nami; uśmiechnął się nawet! Przeniknął do głębi — do samej głębi. Był to uśmiech pełen ekstazy, który nie pojawi się nigdy na mojej twarzy, ani też na waszych, moi drodzy. Ściągnąłem go na ziemię, mówiąc:
— „Pan chce powiedzieć — gdyby pan był został na statku!“
— Zwrócił się ku mnie z nagłem zdumieniem i bólem w oczach, z przelękłą, zdumioną, cierpiącą twarzą; zdawało się że spadł z jakiejś gwiazdy. Ani wy, ani ja, nie spojrzymy tak nigdy na żadnego człowieka. Wstrząsnął się gwałtownie, jakby zimny palec dotknął mu serca. Wreszcie westchnął.
— Nie byłem w miłosiernym nastroju. Ten młodzik drażnił mię biegunowo sprzecznemi zwierzeniami. — „Jaka szkoda, że pan z góry nie wiedział!“ — rzekłem z najzłośliwszą intencją; lecz zdradliwy pocisk nie uczynił mu żadnej szkody — opadł u jego stóp jak zbłąkana strzała, a Jim nie pomyślał nawet o podjęciu go. Może go wcale nie zauważył. Rzekł zaraz, wyciągając się wygodnie w fotelu:
— „A, niech to licho! Mówię panu że gródź się wygięła. Podnosiłem lampę wzdłuż kątownika na międzypokładzie, gdy płat rdzy, wielki jak moja dłoń, odpadł sam z siebie od arkusza. — Przesunął ręką po czole. — Ten płat poruszył się i odskoczył jak coś żywego, w chwili gdy na niego patrzyłem.“
— „Nie musiało być panu przyjemnie“ — zauważyłem niedbale.
— „Sądzi pan że myślałem o sobie, ze stu sześćdziesięciu ludźmi na karku, śpiącymi głęboko na