Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przednim międzypokładzie — na tylnym było ich więcej, a jeszcze więcej na górnym pokładzie; spali — nie mieli o niczem pojęcia — jedna trzecia tylko mogła się zmieścić w łodziach, nawet gdyby był czas wszystkie spuścić! Myślałem że żelazo pęknie w chwili, gdy tam stałem, że woda wedrze się i zaleje ich tam, gdzie leżeli... Co ja mogłem zrobić — co?“
— Wyobraziłem go sobie z łatwością w tym zaludnionym mroku podobnym do jaskini; blask latarni oświetlał niewielką część grodzi, na której wspierał się całym ciężarem ocean z drugiej strony — a w uszach Jima rozlegał się oddech śpiących, nieświadomych niczego pielgrzymów. Widzę go jak się wpatruje w żelazną ścianę, przerażony spadającą rdzą, przygnieciony świadomością o nieuchronnej śmierci. Było to wówczas — jak sądzę — gdy Jim po raz drugi został wysłany na przód przez swego szypra, który prawdopodobnie chciał go się pozbyć z mostka. Według słów Jima, pierwszym jego odruchem było krzyknąć i sprawić odrazu, że wszyscy ci ludzie wpadną ze snu w przerażenie; ale ogarnęło go tak przemożne poczucie własnej bezsilności, że nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Ludzie pewnie to mają na myśli, mówiąc, iż język przysechł do podniebienia. „Zaschło mi w gardle“, wyraził się Jim, opowiadając o tem. Bez słowa wydostał się na pokład przez pierwszą lukę. Spuszczony żagiel dotknął go przypadkiem; Jim pamiętał iż lekkie muśnięcie płótna po twarzy strąciło go prawie ze schodków.
— Wyznał mi, że kolana trzęsły mu się porządnie, gdy stał na przednim pokładzie, patrząc znowu na śpiący tłum. Maszyny były już wówczas zatrzymane i para uchodziła. Od jej głębokiego dud-