Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie! Wówczas nie. Byłem zanadto — zanadto... Nie miałem na to ochoty“.
— „A więc ta gródź ostatecznie wytrzymała“ — zauważyłem raźno.
— „Tak — mruknął — wytrzymała. A jednak przysięgam panu, że czułem jak mi się wydyma pod ręką.“
— „To nadzwyczajne, jaki napór stare żelastwo może czasem wytrzymać“ — rzekłem. Jim, zagłębiony w swoim fotelu, z wyciągniętemi sztywno nogami i zwieszonemi rękoma, kiwnął lekko głową raz po raz. Nie można było sobie wystawić smutniejszego widoku. Nagle podniósł głowę; wyprostował się; trzepnął się w udo.
— „Co za sposobność przepadła! Mój Boże, co za sposobność!“ — wybuchnął; a dźwięk ostatniego słowa przypominał okrzyk wydarty przez ból.
— Znów milczał i patrzył nieruchomo wdal z namiętną tęsknotą za tą możliwością odznaczenia się, którą stracił; rozdął na chwilę nozdrza, wciągając czarowne tchnienie zmarnowanej okazji. Nie myślcie że mię to zaskoczyło lub przejęło zgorszeniem — byłaby to z waszej strony krzycząca niesprawiedliwość. Jakąż ten młodzik miał bujną wyobraźnię! Zdradzał się przedemną zupełnie; oddawał się w moje ręce. Widziałem w jego wzroku wbitym w noc, jak cała jego dusza porywa się i rzuca naoślep w fantastyczną krainę zuchwałych, bohaterskich rojeń. Nie miał czasu żałować tego co stracił, tak całkowicie i poprostu przejął się tem, czego osiągnąć nie zdołał. Był bardzo daleko odemnie, choć obserwowałem go z odległości trzech stóp. Z każdą chwilą przenikał głębiej w nieprawdopodobny świat romantycznych czynów. Dotarł wreszcie