Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na mnie gapić przez całe rano?“ — rzekł Jim nareszcie. Podniósł na mnie wzrok i spuścił go znowu.
— „A pan się spodziewał, że będziemy wszyscy siedzieli ze spuszczonemi oczami ze względu na pańską drażliwość?“ — odparłem ostro. Nie myślałem poddawać się potulnie jego wybrykom. Spojrzał znów na mnie i tym razem wzroku nie spuścił, patrząc mi prosto w twarz.
— „Tak, to prawda — wyrzekł, jakby rozmyślając nad słusznością mej odpowiedzi — to prawda. Ja to znieść potrafię. Tylko — tu zaczął mówić trochę prędzej — nie pozwolę aby mi ktokolwiek wymyślał poza obrębem sądu. Z panem był jakiś człowiek. Pan mówił do niego — o tak — wiem z pewnością; wszystko to bardzo pięknie. Pan mówił do niego, ale pan chciał żebym słyszał“...
— Zapewniłem go że jest pod wpływem jakiegoś złudzenia. Nie miałem pojęcia, skąd to wynikło.
— „Pan myślał, że nie będę śmiał na to zareagować“ — rzekł z ledwo dosłyszalną goryczą. Dosyć mię to zajmowało, to też rozróżniałem najlżejsze odcienie w wyrazie Jima, nic jednak nie rozumiejąc; lecz coś szczególnego w jego słowach — może ich ton właśnie, skłonił mię do jaknajwiększej wyrozumiałości. Przestałem się złościć na tę kłopotliwą niespodziankę. Było to jakieś nieporozumienie. Jim się widocznie pomylił, i doznałem wrażenia że to jest jakaś ohydna, nieszczęsna pomyłka. Pragnąłem końca tej sceny ze względu na przyzwoitość, tak jak się pragnie uciąć jakieś niepowołane, wstrętne zwierzenia. A co najdziwniejsze, wśród rozważań wyższego rzędu zdawałem sobie sprawę z pewnego rodzaju strachu przed możliwością — nawet prawdopodobieństwem — że ta przykra