Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

historja skończy się jakąś niesławną burdą, której niepodobna będzie wytłumaczyć i która mię ośmieszy. Nie wzdychałem za trzydniową sławą jak ów człowiek, któremu oficer z Patny podbił oko, czy nabił guza, poturbował go jednem słowem. Jim prawdopodobnie nie dbał o to co robi, a w każdym razie uważałby się za usprawiedliwionego we własnych oczach. Nawet i dzieckoby poznało, że był wściekle zły z jakiejś przyczyny, choć zachowywał się spokojnie a nawet obojętnie. Nie ukrywam, iż pragnąłem niezmiernie uspokoić go za wszelką cenę, gdybym był tylko wiedział co robić! Ale nie wiedziałem, jak sobie łatwo możecie wyobrazić. Był to mrok bez najlżejszego światełka. Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Przytaił się przez jakich piętnaście sekund, poczem zbliżył się o krok, a ja się przygotowałem do odparcia ciosu, choć sądzę że żaden muskuł mi nie drgnął.
— „Nawet gdyby pan był olbrzymem i miał siłę sześciu ludzi — rzekł bardzo cicho — to i tak powiedziałbym co myślę o panu. Pan...“
— „Przestań pan! — krzyknąłem. To go zatrzymało na chwilę. — Zanim pan powie, co pan o mnie myśli — ciągnąłem szybko — może zechce mię pan łaskawie poinformować, co ja takiego powiedziałem czy zrobiłem?“ — Nastąpiła pauza; Jim patrzył na mnie oburzony, a ja wytężałem pamięć z nadludzkim wysiłkiem, w czem mi przeszkadzał głos o wschodniem brzmieniu w sali sądowej, protestujący płynnie a beznamiętnie przeciw oskarżeniu o fałsz. Zaczęliśmy mówić prawie jednocześnie:
— „Pokażę panu zaraz, że nie jestem taki jak pan myśli“ — rzekł, a jego ton groził wybuchem.
— „Oświadczam że niewiem o czem pan mówi“ —