Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dać cios. Ja — ja mam co innego do roboty. — Oddaj sterownicę signorinowi — rzekł głośno do człowieka u steru — a sam z innymi stań w pogotowiu, żeby na rozkaz podciągnąć łódkę wzdłuż statku.
Zdziwiony marynarz spełnił rozkaz, milcząc. Inni poruszyli się, nadstawiając uszu. Usłyszałem ich szepty: „Co teraz będzie? Czy przybijemy gdzieś do brzegu i weźmiemy nogi za pas? Padrone wie dobrze co robi“.
Dominik poszedł ku przodowi. Zatrzymał się aby popatrzeć w dół na Cezara, który, jak już mówiłem, leżał wyciągnięty na brzuchu u przedniego masztu; potem przestąpił przez bratanka i nurknął pod przedni żagiel, znikając mi z oczu. Nic nie widziałem przed sobą. Nie mogłem nic widzieć poza przednim żaglem, rozpostartym i nieruchomym jak wielkie, mroczne skrzydło. Lecz Dominik miał swój punkt orjentacyjny. Doszedł mnie od przodu jego głos, krzyk ledwie uchwytny:
— Teraz, signorino!
Nacisnąłem sterownicę według danych mi przedtem wskazówek. Znów usłyszałem słaby głos Dominika, a potem miałem już tylko sterować nawprost. Nigdy okręt nie biegł tak radośnie ku śmierci. Wznosił się i opadał jakby płynął w powietrzu, i pędził naprzód, świszcząc niby strzała. Dominik, schyliwszy się pod przedni żagiel dolny, ukazał się z powrotem; wsparł się o maszt i podniósł palec ruchem bacznym, wyczekującym. Na sekundę przed wstrząsem ramię jego się opuściło. Widząc to, zacisnąłem zęby. A potem — —
Huk pękających desek i roztrzaskiwanych drewien! Rozbicie tego statku, pełne zgrozy i ohydy jak morderstwo, ciąży mi na duszy wiecznym wyrzutem sumienia, iż od jednego ciosu unicestwiłem żywe, wierne serce.