Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba wielu lekcyj aby urobić prawdziwego marynarza, to też skarcono mnie natychmiast. Doświadczony dowódca rzekłbyś odczytał jednem badawczem spojrzeniem myśli na mojej naiwnej twarzy.
— Pan wyrusza po to żeby wyratować ludzi, a nie żeby niepotrzebnie zatopić łódź z załogą — warknął mi surowo do ucha. A gdy odbijaliśmy, przechylił się przez barjerę i zawołał: — Wszystko zależy od siły waszych ramion, chłopcy. Pokażcie co umiecie!
Był to wyścig co się zowie; nigdybym nie uwierzył że załoga zwykłej łodzi towarowca potrafi nadać tak zawziętą gwałtowność miarowemu rytmowi wioseł. To, co nasz kapitan widział wyraźnie nimeśmy wyruszyli, stało się teraz jasne dla nas wszystkich. Wynik naszej wyprawy wisiał na włosku nad tą przepaścią wód, która nie wyda swych umarłych aż po dzień sądu ostatecznego. Był to wyścig dwóch łódek sprzysiężonych przeciw śmierci dla zdobycia w nagrodę życia dziewięciu ludzi — a śmierć miała duże fory w tym wyścigu. Widzieliśmy zdala jak załoga statku pracowała przy pompach; pompowali bezustanku na tym wraku, zanurzonym już tak głęboko, że łagodna, niska fala — na której nasze łodzie wznosiły się i opadały bez szkody dla szybkości — sięgała prawie barjery, skubiąc końce strzaskanego osprzętu, chwiejące się rozpaczliwie pod nagim bukszprytem.
Nie mogliśmy zaiste wynaleźć lepszego dnia dla naszego wyścigu, nawet gdybyśmy mieli do wyboru wszystkie dni, jakie zaświtały nad samotnem zmaganiem się i samotną agonją statków, odkąd skandynawscy korsarze wyprawili się po raz pierwszy na zachód przeciw biegowi atlantyckich fal. Był to wyścig pierwszorzędny. Przy finiszu nie było różnicy nawet na długość