Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stół, który przez siedemdziesiąt kilka dni stale się ruszał choć odrobinę, tkwił nieruchomo nad wazą. Nic nie byłoby mogło wpłynąć na żywą cerę mego dowódcy, wyzłoconą hojnie przez słońce i morze; lecz jego łysina, nabiegła zwykle krwią między dwiema kępkami jasnych włosów powyżej uszu, jaśniała martwą bielą jak kopuła z kości słoniowej. Wyglądał przytem dziwnie nieporządnie. Zauważyłem że się tego dnia nie ogolił; a jednak najszaleńsze miotanie się okrętu na szczególnie burzliwych szerokościach, któreśmy przebywali, nie przeszkadzało mu nigdy się golić, odkąd opuściliśmy kanał Angielski. Widocznie już tak jest, że kapitan nie może się golić kiedy jego okręt dostał się na mieliznę. Dowodziłem wprawdzie statkami, ale nic o tem nie wiem; nigdy w życiu nie próbowałem się golić.
Kapitan nie częstował mnie i sam nic nie jadł, aż wreszcie kaszlnąłem znacząco kilka razy. W czasie obiadu poruszałem wesoło różne fachowe tematy i zakończyłem pełnem wiary twierdzeniem:
— Ściągniemy go przed północą, panie kapitanie.
Uśmiechnął się słabo, nie podnosząc oczu, i mruknął jakby do siebie:
— Tak, tak; kapitan wpędza statek na mieliznę, a my go ściągamy.
Podniósł głowę i natarł szorstko na stewarda, chudego, niespokojnego młodzika o długiej, bladej twarzy i dwóch wielkich przednich zębach.
— Dlaczego ta zupa taka gorzka? Dziwię się że pan porucznik może jeść to paskudztwo. Kucharz chlusnął chyba przez pomyłkę słonej wody do zupy.
To oskarżenie było takie oburzające, że steward za całą odpowiedź spuścił wstydliwie oczy.