Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i podniecenia, podobny do ocknięcia się z obłędnego snu.
Ląd wyrasta nagle nocą tuż nad przodem statku, lub może rozlega się okrzyk: „Kipiel wprost przed dziobem!“ — i jakaś długotrwała pomyłka, jakiś skomplikowany gmach — który powstał z oszukiwania samego siebie, ze zbytniej ufności we własne siły i fałszywych rozumowań — zapada się ze złowrogim wstrząsem w rozdzierającej chwili, gdy kil statku skrzypi i zgrzyta, sunąc po — dajmy na to — koralowej rafie. Ten dźwięk, chociaż względnie słaby, jest stokroć straszniejszy dla duszy marynarza niż huk zapadającego się świata, na który przyszedł nagły koniec. Lecz chaos mija, człowiek znów odzyskuje wiarę w swą ostrożność, swój rozsądek i pyta siebie: „Gdzież się u licha znalazłem? Jakim sposobem u licha tu się dostałem?“ — w przekonaniu że to się stało nie za jego sprawą, że jakieś tajemnicze okoliczności sprzysięgły się na niego, że mapy są zupełnie fałszywe, a jeśli mapy nie są fałszywe, to ląd i morze zamieniły się na miejsca; że nieszczęście, które go spotkało, pozostanie nazawsze niezrozumiałe, ponieważ żył ciągle w świadomości swej misji, która była jego ostatnią myślą przed zamknięciem oczu i pierwszą po ich otwarciu, jakby dusza strzegła jej podczas godzin snu.
Rozpatrujemy w duchu swój pech, aż potrochu nastrój się zmienia, zimne zwątpienie przenika nas do szpiku kości i widzimy niepojęty fakt w innem świetle. Oto chwila, w której człowiek stawia sobie pytanie: “Jak mogłem być takim durniem żeby się tu dostać?“ I gotowiśmy wyprzeć się wszelkiej wiary w swój rozsądek, w swoją wiedzę, w swoją wierność, w to co się dotychczas uważało za najlepsze swe cechy,