Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

właśnie na tem, że unikali wszystkiego co groziło niebezpieczeństwem. Nie potrzebuję mówić, iż nie osiągnęli nic wielkiego w swoim zawodzie; ale nie zasługują przez to na wzgardę. Byli skromni, zdawali sobie sprawę ze swych możliwości. Mistrze owych marynarzy nie przekazali świętego ognia ich zimnym, zręcznym rękom. Pamiętam szczególniej jednego z nich: spoczął już teraz zdala od morza, które za sprawą swego temperamentu uczynił zapewne terenem spokojnej pracy. Raz jeden pokusił się o śmiały manewr, wczesnym rankiem, przy spokojnej bryzie, wchodząc na redę zatłoczoną statkami. Ale nie był szczery w tym popisie, który mógł się wznieść do wyżyn sztuki. Myślał o sobie samym; pożądał tandetnej chwały płynącej z efektownego czynu.
Okrążaliśmy właśnie ciemny, zalesiony przylądek skąpany w chłodnem powietrzu i słońcu, gdy się nam ukazał tłum okrętów zakotwiczonych może o pół mili przed nami; kapitan wezwał mię na rufę ze stanowiska na przodzie i rzekł, obracając lornetkę w brunatnych rękach: „Widzi pan ten wielki, ciężki statek o białych kolumnach masztów? Staniemy pomiędzy nim a brzegiem. Niechże pan dopilnuje aby ludzie skoczyli żwawo na pierwszy rozkaz“.
Odpowiedziałem: „Tak jest, panie kapitanie“, i myślałem doprawdy że to będzie coś pięknego. Pomknęliśmy przez flotę we wspaniałym stylu. Musiało tam być wiele ust otwartych ze zdumienia i wpatrzonych w nas oczu na tych statkach — holenderskich, angielskich, oraz kilku amerykańskich i paru niemieckich — które wywiesiły flagi o ósmej, jakby chcąc uczcić nasze przybycie. Byłby to piękny manewr, gdyby się był udał, ale nic z tego nie wyszło. Ów skromny artysta o rzetel-