Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I pan tak sobie tutaj siedzi, pisząc swoje — swoją...
— Ja... co takiego? Ach tak! Siedzę tu przez cały dzień.
— To musi być poprostu rozkoszne.
Zważywszy na mój wiek, zdaje się że zagrażała mi poważnie apopleksja; lecz zacna dama zostawiła swego psa przy wejściu, a pies mego synka, patrolujący pole przed domem, wyśledził go zdaleka. Nadbiegł z szybkością armatniej kuli, a hałas walki, który uderzył nagle o nasze uszy, wystarczył aż nadto do odstraszenia apoplektycznego ataku. Wybiegliśmy na dwór i rozdzieliliśmy waleczne zwierzęta. Potem wskazałem córce generała miejsce, gdzie może zastać moją żonę — o tam, za rogiem domu, pod drzewami. Skinęła głową i odeszła ze swoim psem, zostawiając mię przerażonego śmiercią i spustoszeniem, które lekkomyślnie wywołała — a w uszach brzmiało mi jeszcze wciąż okropne a pouczające słowo: „rozkosznie“.
Mimo to odprowadziłem ją później, jak wypadało, do furtki wychodzącej na pole. Chciałem naturalnie być uprzejmy (czyż zagłada dwudziestu istnień ze zwykłej powieści może być dostatecznym powodem do niegrzecznego obejścia się z damą?) ale głównie, według dobrego, zdrowego stylu Ollendorfa, chodziło mi o to, aby pies córki generała nie walczył znów (encore) z wiernym psem mego małego synka (mon petit garçon). — Czy obawiałem się aby pies córki generała nie zwyciężył (vainquit) psa mego dziecka? — Nie, nie obawiałem się tego... Ale dość metody Ollendorfa. Choć bardzo odpowiednia i poniekąd nieunikniona jeśli chodzi o ową damę, jest rażąco niestosowna w zestawieniu z pochodzeniem, charakterem i dziejami