Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludność wsi stłoczyła się przed domem, depcząc klomby. Było tam i kilka kobiet. Ucieszył się na widok miejscowego księdza, proboszcza greckiego obrządku, który szedł aleją. Poczciwiec tak się śpieszył, iż zakasał sutannę powyżej butów.
Oficer przyglądał się grzbietom książek w bibliotekach. Potem przysiadł na brzegu środkowego stołu i zauważył lekkim tonem:
— A więc twój pan nie zabrał ciebie do miasta.
— Jestem tu kamerdynerem; nasz pan zostawia zawsze dom na mojej opiece. Z naszym panem pojechał młody, silny mężczyzna. Gdyby — co nie daj Boże — zdarzył się po drodze jaki wypadek, ten chłop przydałby się daleko bardziej odemnie.
Spojrzawszy przez okno, oficer zobaczył że ksiądz rozprawia o czemś gwałtownie w samym środku tłumu, który jak gdyby się poddawał jego wpływowi. Jednak trzech czy czterech ludzi rozmawiało u drzwi z kozakami.
— A czy przypadkiem twój pan nie pojechał do buntowników, co? — spytał oficer.
— Nasz pan jest na to o wiele za stary. Ma już dobrze po siedemdziesiątce, a przytem coraz bardziej traci siły. Od kilku lat już nie siedział na koniu, chodzić dużo także nie może.
Oficer siedział wciąż, kiwając nogą, bardzo spokojny i obojętny. Tymczasem chłopom, którzy rozmawiali z kozakami u drzwi wejściowych, pozwolono wejść do sieni. Jeszcze paru innych ludzi oddzieliło się od tłumu i weszło za nimi. Było ich wszystkich siedmiu, a między nimi kowal, dawny żołnierz. Służący zwrócił się z szacunkiem do oficera:
— Może wasza miłość zechce powiedzieć ludziom,